Artykuły

Przypowieść o drzewie

Autor "Drzewa" związany jest od lat z Polską i jej lite­raturą, tłumaczył wiele sztuk polskich na język czeski. Były wśród nich utwory Szaniaw­skiego, którego Langer jest go­rącym wielbicielem i miłośni­kiem. Widoczne to jest w pierwszych scenach "Drzewa", które powstało zapewne w krę­gu oddziaływania autora "Mo­stu" i "Żeglarza". Specyficzne połączenie reali­zmu z symbolizmem, obrazów z dnia powszedniego zwyczaj­nych ludzi, rozgrywających się jednak w niezwykłej sytuacji odciętego od świata domu w górach i w poetyckiej atmo­sferze, pełnej oczekiwania na wydarzenia, jakie mają nastą­pić - tworzą ową charaktery­styczną tkankę z jakiej budo­wał swe sztuki Szaniawski, a także inni pisarze tego nurtu. Autor zastrzega się w pro­gramie, że nie jest to sztuka "ani o wolności ani o dyktatu­rze. Nie jest obrachunkiem z kultem jednostki, nie jest pole­miką ideologiczną z dogmatyzmem, nie jest obrazem metafo­rycznym wstrząsów, które przeżywaliśmy lub przeżywa­my". A jednak jest tym wszy­stkim po trosze, co autor w koń­cu przyznaje. Jest przypowie­ścią o problemach moralnych i politycznych naszych czasów, o etiologii faszyzmu, terroru, kultu jednostki, uszczęśliwiania ludzi wbrew ich woli, a także o tym jak mogą zbiorowym, solidnym wysiłkiem, odwagą i zdecydowaniem pozbyć się nie­proszonych gości, którzy prag­ną ich uszczęśliwiać, ograbia­jąc ich w rezultacie zarówno z wolności, jak i szczęścia. Sztuka jest raczej wykoncypowana, niż napisana na pod­stawie obserwacji prawdziwych ludzi i życia. Napisana została, jak widać, na podstawie apriorycznej koncepcji intelektual­nej, którą dopiero później wy­pełniły w świadomości twórczej autora żywe postacie i ich działania. Jej konstrukcja jest bardzo logiczna i precyzyjna, ale pierwsza część dłuży się niemiłosiernie,gdyż autor nie potrafił zawrzeć ekspozycji dramatu w krótkiej scenie, lecz przeciągnął ją ponad miarę, a reżyser nie umiał usunąć tej wady poprzez odpowiednie skróty w tekście, czy nadanie spektaklowi w tej części szyb­szego tempa. Druga część sztu­ki jest natomiast znacznie ciekawsza. Wiele się tu dzieje (w przeciwstawieniu do części pierwszej, kiedy właściwie nic się nie dzieje, a dialog toczy się ospale i leniwo), akcja trzyma przez cały czas widzów w na­pięciu, nabierając chwilami cech sztuki sensacyjnej w do­brym tego słowa znaczeniu. Tu reżyser Lech Wojciechowski pokazał także sprawność swo­jego warsztatu, rozgrywając zręcznie gwałtowne starcia mię­dzy lokatorami domu na pu­stkowiu. A przecież miał do dyspozycji tylko bardzo nie­wielką przestrzeń małej sceny w Sali Prób Teatru Drama­tycznego. Bardzo subtelnie zarysował deli­katnymi barwami i przyciszonym głosem postać uczonego, który schronił się w domu w górach, by tam pisać swe książki, MIECZY­SŁAW MILECKI. Przekazał widzom chyba całą sympatię, jaką obda­rzył tę postać autor. Jej wroga za­grał ZYGMUNT KĘSTOWICZ. Nie­łatwa to rola. Stephard jest w sztuce postacią odrażającą, wzbu­dzającą tylko obrzydzenie i wstręt. Kęstowiczowi udało się wzbudzić do niego sympatię widzów przy­najmniej na prczątku sztuki, pó­źniej zaś starał się uzasadnić po­stępowanie Stepharda jego fana­tyzmem i nieugiętym dążeniem do wyimaginowanego celu, a nie niższymi pobudkami. W tym wy­padku byłe to już bardzo wiele. Ujmującą, dobrą Anię zagrała z wdziękiem JANINA TRACZYKÓWNA. Prostym, głęboko uczciwym, praktycznym i pełnym zdrowego rozsądku Janem był JAROSŁAW SKULSKI, zaś dzielnym i miłym wybawcą sterroryzowanych mie­szkańców domu w górach - JE­RZY KARASZKIEWICZ.

Dekoracje ROMUALDA NOWI­CKIEGO nie miały w tym przed­stawieniu wielkiego znaczenia. Nie wyróżniały się też niczym szczególnym. Pozwoliły po prostu sprawnie rozegrać całość sztuki, były więc funkcjonalne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji